piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział I

    Szary, zwykły dzień jak co dzień. Jesień zapanowała na świecie. Liście drzew powoli zaczęły mienić się kolorami. To ten czas kiedy jeszcze nie opadły na ziemię, ciągle tworząc misterną kompozycję. Wiatr hulał wśród dalekich gór przynosząc chłód. Na jednym ze wzgórz panowało poruszenie. Znajdował się na nim ogromny, drewniany dom, który nosił na sobie wyraźnie oznaki czasu. Zapewne był kiedyś jasny i wesoły. Teraz jednak belki spróchniały i pociemniały od wielu lat nawałnic. Dzielnie walczył z wichurami lecz jego urok już dawno przeminął z wiatrem. Prawdopodobnie był kiedyś stodołom za czym przemawiały ogromne drzwi (mogące pomieścić karawanę samochodów) teraz ledwo trzymające się na zawiasach. Nad nimi znajdowało się jedno, jedyne okno. Miało kształt ogromnego koła, bez żadnych wzorów, esów floresów lub innych ozdobników. Nie było tu drzew, krzewów ani kwiatów. Jedyną roślinnością była niska, przerzedzona trawa. Na wzgórze mozolnie wtoczył się czarny bus. Kierowca zręcznie manewrował kierownicą aby znaleźć dla siebie miejsce, gdyż zdawało się, że każdą wolną przestrzeń zajmowały jakieś pojazdy. W końcu zatrzymał się i z zadowoleniem przeczesał ręką swoje siwiejące włosy.
    Ernie Greyland należał do tego typu ludzi, którzy mimo przekroczenia czterdziestego roku życia ciągle wyglądali przystojnie. Oprócz trochę dłuższych brązowych włosów poprzecinanych siwymi pasmami posiadał zielone oczy, które pomimo wielu okropieństw jakie ujrzały zdawały się nieustannie śmiać, Jego twarz przecinała delikatna sieć zmarszczek, które dodawały mu uroku. Na silnie zarysowanej szczęce i szyi malowały się blizny, pamiątki po polowaniach.
    Bus odzwierciedlał jego osobowość, profesję. Wszędzie walały się wycinki z gazet (stanowiące jedynie chaotyczny bałagan dla osób postronnych, właściciel zawsze wiedział czego szukał i gdzie to jest), opakowania po czipsach, puste butelki po napojach, pudełeczka, w których kiedyś znajdowało się jedzenie na wynos. Z sufitu zwieszały się dwie czerwone kostki bilardowe, które roznosiły po samochodzie dziwny zapach. Dla tego kto tam wsiadł po raz pierwszy wydawał się nie do zniesienia, denerwujący. Jednak dla tych, którzy się przyzwyczaili kojarzył się z domem. Bo właśnie tym był ten pojazd. Łowcy nie mają łatwego życia, przez cały czas podróżują. Czasem nie ma więc sensu zatrzymywać się w jakimś przydrożnym motelu. Był też jedną z bardzo niewielu rzeczy, które się w ich życiu nie zmieniają. Ludzie umierają, broń się niszczy, przyjaciele odchodzą, czas mija, ale samochód zostaje na zawsze. Nawet po śmierci właścicieli będzie po nich jedyną pamiątką. Na suficie został namalowany, zapewne farbą w sprayu, pentagram, aby żaden demon nie dostał się do środka. W razie oderwania dachu, jako plan awaryjny znajdował się on również na każdym z foteli, schowany pod szarym obiciem. W bagażniku znajdowały się ogromnych rozmiarów cztery walizki: szara, czarna, brązowa i czerwona. Każda wypełniona po brzegi bronią innego rodzaju. Pod każdym fotelem znajdował się również "zestaw awaryjny", zawierający fiolkę wody święconej, drewniany kołek i srebrny nóż. Nie pomagało to co prawda na wszystkie rodzaje potworów, ale od czegoś trzeba zacząć. Pod czarnym lakierem znajdowała się konstrukcja wykonana ze srebra w odpowiedniej ilości, aby wywołać katusze u wilkołaków i zarazem nie utrudniać poruszania się. Na klamkach zostały wymalowane Boże Znaki mające za zadanie odstraszenie wampirów. Normalny samochód, nie ma co.
    Na tylnym siedzeniu niecierpliwie się rozglądając siedziała Lydia Greyland. Dziewiętnastoletnia córka starszego łowcy. Kruczoczarne włosy sięgały jej do ramion. Zgrabny nos, usta zaciśnięte w wąską linijkę ze zdenerwowania, zielone oczy pełne nadziei. Na tym wzgórzu odbywał się coroczny Zjazd. Teoretycznie powinni wtedy omawiać jakieś ciężkie sprawy, rodzielać zadania, mobilizować swoją małą "armię". Praktycznie jednak łowcy byli samowystarczalni (a przynajmniej tak im się wydawało) więc Zjazd polegał głównie na spotkaniu ze znajomymi, opowieściach przy piwie, rozeznaniu kto zmarł. Ale młoda dziewczyna i tak pokładała dużo marzeń w tym spotkaniu. Do tej pory polowała jedynie na proste istoty. Na przykład ostatnio w Nowym Orleanie rozwiązywała sprawę pomniejszej czarownicy. A przecież nie była już dzieckiem! Takie coś było ekscytujące gdy miała piętnaście lat. Teraz marzył jej się demon, upiór, zmora. Cokolwiek, byleby było zagmatwane i chore. Pora się w końcu wykazać. Usłyszała trzask drzwiczek samochodu. Jej ojciec właśnie wysiadł więc dziewczyna prędko poszła w jego ślady. Wiatr natychmiast rozwiał jej włosy, szarpnął czarną, skórzaną kurtką, sprawił, że bluzka i spodnie zatańczyły dziki taniec rozszarpywane przez niego.
- Zastanawiam się jak to możliwe, że ta nasza stara, poczciwa rudera jeszcze stoi- powiedział uśmiechając się do córki Ernie.
    Dziewczyna odpowiedziała uśmiechem. Rozejrzała się z pośpiechem po wzgórzu. Nic się nie zmieniło. Ze środka, mimo zamkniętych drzwi już było słychać rozmowy, krzątaninę, pijackie pieśni. Kiedy była mała zapytała ojca dlaczego nie ukryli bardziej tego miejsca, nie wybrali czegoś bardziej dyskretnego. Przecież to jest praktycznie odsłonięty teren, który rzuca się w oczy. Odpowiedział jej wtedy "Najważniejsze rzeczy trzeba chować na widoku. Tam nikt nie szuka."
    Ojciec z córką ruszyli w kierunku dawnej stodoły walcząc z wichurą. Ręce unieśli do góry, chroniąc twarze przed wiatrem i z uporem parli na przód. W końcu dotarli do ogromnych drzwi. Dziewczyna złapała z lewe skrzydło, a mężczyzna za prawe i zaczęli ciągnąć. W końcu drzwi ustąpiły skrzypiąc przeraźliwie. Natychmiast wpadli do środka zamykając je. Tym razem poszło trochę trudniej gdyż ciągnęli w przeciwnym kierunku do siły wiatru. Drzwi zamknęły się z hukiem, a wiatr "magicznie" zniknął. Jedyną jego oznaką był przeraźliwy hałas słyszany w środku.
-Ernie, stary kowboju! Żyjesz, Ty ośle. Lydia, ależ wypiękniała przez ten rok.- rozległ się tubalny głos.
- Dzięki Billy.- łowczyni nie musiała nawet się rozglądać. Ten głos rozpoznałaby wszędzie.           Należał do Billy'ego Blacka, przyjaciela rodziny. Był tylko trochę młodszy od taty. Kiedyś wykonywali razem wszystkie zadania. Po śmierci jej mamy, która zginęła na polowaniu znowu wrócili do tego zwyczaju, jednak tym razem rzadziej. Z uśmiechem patrzyła jak ojciec biegnie do przyjaciela, żeby go uściskać i odpyskować. Nerwy ścisnęły jej żołądek. Czuła się gorzej niż wtedy gdy przez przypadek jako mała dziewczynka połknęła Czarny Pył z magazynu ojca. Cóż, choć w sumie trudno to nazwać przypadkiem. Bardziej niezdrową ciekawością gdy zauważyła coś nowego i postanowiła stwierdzić czy jest jadalne.
    Otrząsnęła się ze wspomnień i postanowiła wziąć się do roboty. Żwawym krokiem podeszła do baru. Za nim znajdowało się mnóstwo telefonów stacjonarnym i tablic korkowych obwieszonych gazetami. Znajdziesz coś ciekawego? Odpinasz i jest Twoje. Wiedziała, że nic tu nie znajdzie. Wisiały tu tylko najłatwiejsze przypadki na wypadek gdyby nadgorliwy nastolatek postanowił coś stąd wziąć. Prawdziwe perły posiadali Wujek i Ciocia. Co prawda, mogłaby coś poszukać sama, ale wtedy istniała możliwość, że ojciec okaże się nadopiekuńczy, a tak nie mógł nic zrobić. Wyroki wydane na Zjeździe miały być ostateczne. Przynajmniej to zgadzało się z rzeczywistością.
    Podeszła do barmana i uśmiechnęła się do niego. Alex wiedział zawsze o wszystkim co się tutaj dzieje. Taki los barmana, prawda? Po powitaniu i paru uprzejmościach Lydia postanowiła przejść do sedna.
-Jakaś fajna sprawa do zgarnięcia?- zapytała z niewinnym uśmieszkiem
- W Miami znaleziono zwłoki....- zaczął, ale dziewczyna przerwała mu prychnięciem i machnięciem ręki.
-Tak, tak. Jest na tablicy. To gang wampirów, każdy to wie. Wiesz o JAKIE sprawy mi chodzi.- popatrzyła na niego nagląco. Chłopak zamilkł na chwilę a potem zaczął opowiadać z przejęciem.
- W Kansas znaleziono dziwne zwłoki gospodyni domowej. Alarm był nienaruszony, dzieci bawiły się na dworze, a ona została zamordowana. Oprócz tego na ścianie z jej krwi został wykonany tajemniczy znak. Wygląda mi to na grubą robotę. Coś mi mówi, że niedługo zacznie się robić seryjnie.- chłopak położył nacisk na ostatnie słowo.
Oczy słuchającej w skupieniu łowczyni zabłysły. To było to czego szukała. Rzuciła szybkie pożegnanie i pognała na zaplecze. 
   Tak jak myślała Wujek i Ciocia byli właśnie tam dyskutując o czymś zanim pójdą się przywitać. Tak na prawdę nie była z nimi spokrewniona. Po prostu wszyscy tak do nich mówili. Ciocia była dość wysoką blondynką o przenikliwych, niebieskich oczach. Wujek miał czarne włosy, duże wąsy i ciemne oczy. Ona ubierała się zawsze na czerwono, a on na czarno. Oboje łączyło to, że wyglądali na ludzi wyjątkowo sprytnych i solidnych. Takich co jako wrogowie zniszczą się zanim się obejrzysz, ale stoją murem za swoją Rodziną. Gdy tylko ujrzeli gościa przerwali rozmowę i wpatrzyli się w nią z pytaniem w oczach. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i zdecydowała się na dobre, stare "prosto z mostu".
-Chciałabym dostać "akta" sprawy z Kansas. Tej o gospodyni domowej z tajemniczym znakiem.
-Ale...- próbowali jej przerwać jednak nie dała im.
-Proszę- powiedziała to twardo z determinacją w oczach. Wujostwo popatrzyło na siebie po czym mężczyzna wzruszyła ramionami.
-To już duża dziewczyna- stwierdził. Po chwili Ciocia wręczyła jej plik gazet w notatniku.
-Dziękuję- stwierdziła siląc się na ofijalność. Jednak gdy przekroczyła próg niemal eksplodowała ze szczęścia.
    Gdy impreza dobiegła końca poinformowała rodziciela o swoim przydziale. Ernie westchnął. Wiedział, że to nadchodzi, ale postanowił spróbować to zatrzymać.
-Może mógłbym Ci towarzyszyć?- córka posłała mu jednak spojrzenie mówiące "Już prędzej dam się zaciągnąć Piekielnym Ogarom do Piekła" więc westchnął tylko i dał jej kluczyki do busa.
-Ale jak to?- spojrzała na niego zdziwiona.
-Moja córcia dorosła. Auto musi zostać w rodzinie. Ja pojadę z Billym. Ktoś w końcu musi pilnować tego starego kretyna.
-Dzięki tato.- nie wiedziała co innego może powiedzieć. Może zabrzmiało to trywialnie, ale wystarczyło. Po chwili odwróciła się i weszła do auta. Rzuciła notatnik na sąsiednie siedzenie otwierając go na pierwszym z wycinków. Wciąż zdziwiona łatwością z jaką zdobyła tą sprawę odpaliła samochód.
-Zobaczmy co Cię zabiło Martho Smith.
No więc pierwszy rozdział już jest. Nie ma w nim co prawda jakiejś welkiej
akcji, ale należy poznać głównych bohaterów.
Przepraszam, że tak późno, ale odcięli mi internet.
Ma to też swoje jasne strony, obudziła się we mnie dusz artystyczna
i w końcu udekorowałam swój pokój.
W każdym bądź razie następny rozdział będzie dodany 6-8 wrzesień.
Przeczytałeś/-aś? Zostaw komentarz (pochlebny lub nie) i jak się podoba to zaobserwuj.
Chcę wiedzieć czy ktokolwiek to czyta.
Dziękuję za uwagę. 

środa, 28 sierpnia 2013

Prolog

   W przeciętnej dzielnicy stał sobie dom będący ucieleśnieniem mieszkania osoby należącej do klasy średniej. Mieszkała w nim jedna z najnormalniejszych rodzin pod słońcem, George Smith był jednym z urzędników biurowych. Nosił garnitur, krawat i wielką walizkę. Harował całymi dniami oraz zarabiał przeciętną ilość pieniędzy. Martha Smith prowadziła kiedyś mały sklep z kosmetykami jednak kiedy wyszła za mąż poświęciła się prowadzeniu domu. Jak na wzorowe małżeństwo przystało posiadali dwójkę dzieci. Jedenastoletniego Michaela Smitha, który lubił popsocić, ale w gruncie rzeczy był dobrym chłopcem i dziesięcioletnią Emily Smith- wzorową uczennicę, baletnicę i harcerkę.
    Tego wieczoru dwójka dzieci bawiła się na dworze, ojciec był w pracy, a Pani Smith zmywała naczynia. Rozmyślała o najbliższej kolacji, którą miała odbyć z przyjaciółkami. Nagle radio, które do tej pory akompaniowało jej rozmyślaniom zaczęło odbierać potężne zakłócenia. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w tej okolicy wszystko działało perfekcyjnie. Żaden sygnał nie został nigdy zakłócony. Matka zmarszczyła brwi patrząc groźnym wzrokiem na urządzenie jak gdyby miało się jej przeląc i znowu stać się posłuszne. Po chwili westchnęła. Zakręciła kran i zdjęła rękawice, po czym podparła się pod boki patrząc groźnie na radio. Denerwowało ją. Już nie chodziło o sam fakt, iż ośmieliło się szwankować. Kobieta mogłaby przysiąc, że nadawało jakiś sygnał, jakąś melodię. Patrzyła na nie jak zahipnotyzowana. Po chwili wszystko wróciło do normy. Martha prychnęła pod nosem ze zdenerwowaniem i poprawiła swoje długie, kasztanowe włosy, kręcąc głową z niedowierzaniem. Radio nadające tajemniczą wiadomość? I co jeszcze? Znaki w zbożu wykonali kosmici? Ogarnij się Smith!
     Zaczęła nucić wesołą melodię, aby pozbyć się złych myśli. Nie miała już jednak siły na zmywanie naczyń. Zrezygnowana udała się do salonu obiecując sobie, że dokończy gdy ochłonie. W chwili gdy wkroczyła do salonu znowu usłyszała trzaski radia. Tym razem towarzyszyły im błyski świata. Nucona melodia urwała się nagle, niespodziewanie. Trzy błyski- przerwa- dwa błyski- przerwa- cztery błyski- przerwa- trzy błyski- przerwa- dwa błyski- przerwa- cztery błyski... Oddech kobiety przyśpieszył. Poczuła się obserwowana. Zastygła z uniesionymi rękami, w pół kroku, z niespokojną miną. Powoli obróciła się do tyłu. Okolicę przeszył przeraźliwy kobiecy krzyk.
 No więc tak. Witam wszystkich zainteresowanych na blogu. Zrobiłam sobie 
od blogowania na prawdę długą przerwę i teraz postanowiłam wrócić z porywającą historią.
Jak się już pewnie zorientowaliście będzie to swego rodzaju kryminał.
Spokojnie, więcej akcji i tłumaczeń w następnym rozdziale.
Nie przejmujcie się też, że to tak krótko, bo to tylko prolog. 
Reszta będzie sześć razy dłuższa (sprawdzałam xD)
Nie skończy się też tylko na tej sprawie. Mam nadzieję wytrwać i opisać też inne.
Tą mam wielką nadzieję skończyć. Zresztą co tam nadzieja- ja to WIEM.
Mam już nabazgrane parę wstępnych rozdziałów więc tylko czekać. 
Będą dodawane w odstępie tygodnia, ale w rekompensacie, że ten taki krótki
Rozdział pierwszy zostanie dodany 30 sierpnia. Tak, też się cieszę.
Jak tu już jesteście to zaobserwujcie, skomentujcie (pochlebstwem lub wytknięciem błędów,
obie formy potrzebne i mile widziane).
NIE PRZYJMUJE SPAMÓW.
Dziękuję za uwagę.