Szary, zwykły dzień jak
co dzień. Jesień zapanowała na świecie. Liście drzew powoli
zaczęły mienić się kolorami. To ten czas kiedy jeszcze nie opadły
na ziemię, ciągle tworząc misterną kompozycję. Wiatr hulał
wśród dalekich gór przynosząc chłód. Na jednym ze wzgórz
panowało poruszenie. Znajdował się na nim ogromny, drewniany dom,
który nosił na sobie wyraźnie oznaki czasu. Zapewne był kiedyś
jasny i wesoły. Teraz jednak belki spróchniały i pociemniały od
wielu lat nawałnic. Dzielnie walczył z wichurami lecz jego urok już
dawno przeminął z wiatrem. Prawdopodobnie był kiedyś stodołom za
czym przemawiały ogromne drzwi (mogące pomieścić karawanę
samochodów) teraz ledwo trzymające się na zawiasach. Nad nimi
znajdowało się jedno, jedyne okno. Miało kształt ogromnego koła,
bez żadnych wzorów, esów floresów lub innych ozdobników. Nie
było tu drzew, krzewów ani kwiatów. Jedyną roślinnością była
niska, przerzedzona trawa. Na wzgórze mozolnie wtoczył się czarny
bus. Kierowca zręcznie manewrował kierownicą aby znaleźć dla
siebie miejsce, gdyż zdawało się, że każdą wolną przestrzeń
zajmowały jakieś pojazdy. W końcu zatrzymał się i z zadowoleniem
przeczesał ręką swoje siwiejące włosy.
Ernie Greyland należał
do tego typu ludzi, którzy mimo przekroczenia czterdziestego roku
życia ciągle wyglądali przystojnie. Oprócz trochę dłuższych
brązowych włosów poprzecinanych siwymi pasmami posiadał zielone
oczy, które pomimo wielu okropieństw jakie ujrzały zdawały się
nieustannie śmiać, Jego twarz przecinała delikatna sieć
zmarszczek, które dodawały mu uroku. Na silnie zarysowanej szczęce
i szyi malowały się blizny, pamiątki po polowaniach.
Bus odzwierciedlał jego
osobowość, profesję. Wszędzie walały się wycinki z gazet
(stanowiące jedynie chaotyczny bałagan dla osób postronnych,
właściciel zawsze wiedział czego szukał i gdzie to jest),
opakowania po czipsach, puste butelki po napojach, pudełeczka, w
których kiedyś znajdowało się jedzenie na wynos. Z sufitu
zwieszały się dwie czerwone kostki bilardowe, które roznosiły po
samochodzie dziwny zapach. Dla tego kto tam wsiadł po raz pierwszy
wydawał się nie do zniesienia, denerwujący. Jednak dla tych,
którzy się przyzwyczaili kojarzył się z domem. Bo właśnie tym
był ten pojazd. Łowcy nie mają łatwego życia, przez cały czas
podróżują. Czasem nie ma więc sensu zatrzymywać się w jakimś
przydrożnym motelu. Był też jedną z bardzo niewielu rzeczy, które
się w ich życiu nie zmieniają. Ludzie umierają, broń się
niszczy, przyjaciele odchodzą, czas mija, ale samochód zostaje na
zawsze. Nawet po śmierci właścicieli będzie po nich jedyną
pamiątką. Na suficie został namalowany, zapewne farbą w sprayu,
pentagram, aby żaden demon nie dostał się do środka. W razie
oderwania dachu, jako plan awaryjny znajdował się on również na
każdym z foteli, schowany pod szarym obiciem. W bagażniku
znajdowały się ogromnych rozmiarów cztery walizki: szara, czarna,
brązowa i czerwona. Każda wypełniona po brzegi bronią innego
rodzaju. Pod każdym fotelem znajdował się również "zestaw
awaryjny", zawierający fiolkę wody święconej, drewniany
kołek i srebrny nóż. Nie pomagało to co prawda na wszystkie
rodzaje potworów, ale od czegoś trzeba zacząć. Pod czarnym
lakierem znajdowała się konstrukcja wykonana ze srebra w
odpowiedniej ilości, aby wywołać katusze u wilkołaków i zarazem
nie utrudniać poruszania się. Na klamkach zostały wymalowane Boże
Znaki mające za zadanie odstraszenie wampirów. Normalny samochód,
nie ma co.
Na tylnym siedzeniu
niecierpliwie się rozglądając siedziała Lydia Greyland.
Dziewiętnastoletnia córka starszego łowcy. Kruczoczarne włosy
sięgały jej do ramion. Zgrabny nos, usta zaciśnięte w wąską
linijkę ze zdenerwowania, zielone oczy pełne nadziei. Na tym
wzgórzu odbywał się coroczny Zjazd. Teoretycznie powinni wtedy
omawiać jakieś ciężkie sprawy, rodzielać zadania, mobilizować
swoją małą "armię". Praktycznie jednak łowcy byli
samowystarczalni (a przynajmniej tak im się wydawało) więc Zjazd
polegał głównie na spotkaniu ze znajomymi, opowieściach przy
piwie, rozeznaniu kto zmarł. Ale młoda dziewczyna i tak pokładała
dużo marzeń w tym spotkaniu. Do tej pory polowała jedynie na
proste istoty. Na przykład ostatnio w Nowym Orleanie rozwiązywała
sprawę pomniejszej czarownicy. A przecież nie była już dzieckiem!
Takie coś było ekscytujące gdy miała piętnaście lat. Teraz
marzył jej się demon, upiór, zmora. Cokolwiek, byleby było
zagmatwane i chore. Pora się w końcu wykazać. Usłyszała trzask
drzwiczek samochodu. Jej ojciec właśnie wysiadł więc dziewczyna
prędko poszła w jego ślady. Wiatr natychmiast rozwiał jej włosy,
szarpnął czarną, skórzaną kurtką, sprawił, że bluzka i
spodnie zatańczyły dziki taniec rozszarpywane przez niego.
- Zastanawiam się jak to
możliwe, że ta nasza stara, poczciwa rudera jeszcze stoi-
powiedział uśmiechając się do córki Ernie.
Dziewczyna odpowiedziała
uśmiechem. Rozejrzała się z pośpiechem po wzgórzu. Nic się nie
zmieniło. Ze środka, mimo zamkniętych drzwi już było słychać
rozmowy, krzątaninę, pijackie pieśni. Kiedy była mała zapytała
ojca dlaczego nie ukryli bardziej tego miejsca, nie wybrali czegoś
bardziej dyskretnego. Przecież to jest praktycznie odsłonięty
teren, który rzuca się w oczy. Odpowiedział jej wtedy
"Najważniejsze rzeczy trzeba chować na widoku. Tam nikt nie
szuka."
Ojciec z córką ruszyli
w kierunku dawnej stodoły walcząc z wichurą. Ręce unieśli do
góry, chroniąc twarze przed wiatrem i z uporem parli na przód. W
końcu dotarli do ogromnych drzwi. Dziewczyna złapała z lewe
skrzydło, a mężczyzna za prawe i zaczęli ciągnąć. W końcu
drzwi ustąpiły skrzypiąc przeraźliwie. Natychmiast wpadli do
środka zamykając je. Tym razem poszło trochę trudniej gdyż
ciągnęli w przeciwnym kierunku do siły wiatru. Drzwi zamknęły
się z hukiem, a wiatr "magicznie" zniknął. Jedyną jego
oznaką był przeraźliwy hałas słyszany w środku.
-Ernie, stary kowboju!
Żyjesz, Ty ośle. Lydia, ależ wypiękniała przez ten rok.- rozległ
się tubalny głos.
- Dzięki Billy.-
łowczyni nie musiała nawet się rozglądać. Ten głos rozpoznałaby
wszędzie. Należał do Billy'ego Blacka, przyjaciela rodziny. Był
tylko trochę młodszy od taty. Kiedyś wykonywali razem wszystkie
zadania. Po śmierci jej mamy, która zginęła na polowaniu znowu
wrócili do tego zwyczaju, jednak tym razem rzadziej. Z uśmiechem
patrzyła jak ojciec biegnie do przyjaciela, żeby go uściskać i
odpyskować. Nerwy ścisnęły jej żołądek. Czuła się gorzej niż
wtedy gdy przez przypadek jako mała dziewczynka połknęła Czarny
Pył z magazynu ojca. Cóż, choć w sumie trudno to nazwać
przypadkiem. Bardziej niezdrową ciekawością gdy zauważyła coś
nowego i postanowiła stwierdzić czy jest jadalne.
Otrząsnęła się
ze wspomnień i postanowiła wziąć się do roboty. Żwawym krokiem
podeszła do baru. Za nim znajdowało się mnóstwo telefonów
stacjonarnym i tablic korkowych obwieszonych gazetami. Znajdziesz coś
ciekawego? Odpinasz i jest Twoje. Wiedziała, że nic tu nie
znajdzie. Wisiały tu tylko najłatwiejsze przypadki na wypadek gdyby
nadgorliwy nastolatek postanowił coś stąd wziąć. Prawdziwe perły
posiadali Wujek i Ciocia. Co prawda, mogłaby coś poszukać sama,
ale wtedy istniała możliwość, że ojciec okaże się
nadopiekuńczy, a tak nie mógł nic zrobić. Wyroki wydane na
Zjeździe miały być ostateczne. Przynajmniej to zgadzało się z
rzeczywistością.
Podeszła do barmana i
uśmiechnęła się do niego. Alex wiedział zawsze o wszystkim co
się tutaj dzieje. Taki los barmana, prawda? Po powitaniu i paru
uprzejmościach Lydia postanowiła przejść do sedna.
-Jakaś fajna sprawa do
zgarnięcia?- zapytała z niewinnym uśmieszkiem
- W Miami znaleziono
zwłoki....- zaczął, ale dziewczyna przerwała mu prychnięciem i
machnięciem ręki.
-Tak, tak. Jest na
tablicy. To gang wampirów, każdy to wie. Wiesz o JAKIE sprawy mi
chodzi.- popatrzyła na niego nagląco. Chłopak zamilkł na chwilę
a potem zaczął opowiadać z przejęciem.
- W Kansas znaleziono
dziwne zwłoki gospodyni domowej. Alarm był nienaruszony, dzieci
bawiły się na dworze, a ona została zamordowana. Oprócz tego na
ścianie z jej krwi został wykonany tajemniczy znak. Wygląda mi to
na grubą robotę. Coś mi mówi, że niedługo zacznie się robić
seryjnie.- chłopak położył nacisk na ostatnie słowo.
Oczy słuchającej w
skupieniu łowczyni zabłysły. To było to czego szukała. Rzuciła
szybkie pożegnanie i pognała na zaplecze.
Tak jak myślała Wujek i
Ciocia byli właśnie tam dyskutując o czymś zanim pójdą się
przywitać. Tak na prawdę nie była z nimi spokrewniona. Po prostu
wszyscy tak do nich mówili. Ciocia była dość wysoką blondynką o
przenikliwych, niebieskich oczach. Wujek miał czarne włosy, duże
wąsy i ciemne oczy. Ona ubierała się zawsze na czerwono, a on na
czarno. Oboje łączyło to, że wyglądali na ludzi wyjątkowo
sprytnych i solidnych. Takich co jako wrogowie zniszczą się zanim
się obejrzysz, ale stoją murem za swoją Rodziną. Gdy tylko
ujrzeli gościa przerwali rozmowę i wpatrzyli się w nią z pytaniem
w oczach. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i zdecydowała się na
dobre, stare "prosto z mostu".
-Chciałabym dostać
"akta" sprawy z Kansas. Tej o gospodyni domowej z
tajemniczym znakiem.
-Ale...- próbowali jej
przerwać jednak nie dała im.
-Proszę- powiedziała to
twardo z determinacją w oczach. Wujostwo popatrzyło na siebie po
czym mężczyzna wzruszyła ramionami.
-To już duża
dziewczyna- stwierdził. Po chwili Ciocia wręczyła jej plik gazet w
notatniku.
-Dziękuję- stwierdziła
siląc się na ofijalność. Jednak gdy przekroczyła próg niemal
eksplodowała ze szczęścia.
Gdy impreza dobiegła
końca poinformowała rodziciela o swoim przydziale. Ernie westchnął.
Wiedział, że to nadchodzi, ale postanowił spróbować to
zatrzymać.
-Może mógłbym Ci
towarzyszyć?- córka posłała mu jednak spojrzenie mówiące "Już
prędzej dam się zaciągnąć Piekielnym Ogarom do Piekła"
więc westchnął tylko i dał jej kluczyki do busa.
-Ale jak to?- spojrzała
na niego zdziwiona.
-Moja córcia dorosła.
Auto musi zostać w rodzinie. Ja pojadę z Billym. Ktoś w końcu
musi pilnować tego starego kretyna.
-Dzięki tato.- nie
wiedziała co innego może powiedzieć. Może zabrzmiało to
trywialnie, ale wystarczyło. Po chwili odwróciła się i weszła do
auta. Rzuciła notatnik na sąsiednie siedzenie otwierając go na
pierwszym z wycinków. Wciąż zdziwiona łatwością z jaką zdobyła
tą sprawę odpaliła samochód.
-Zobaczmy co Cię zabiło
Martho Smith.
No więc pierwszy rozdział już jest. Nie ma w nim co prawda jakiejś welkiej
akcji, ale należy poznać głównych bohaterów.
Przepraszam, że tak późno, ale odcięli mi internet.
Ma to też swoje jasne strony, obudziła się we mnie dusz artystyczna
i w końcu udekorowałam swój pokój.
W każdym bądź razie następny rozdział będzie dodany 6-8 wrzesień.
Przeczytałeś/-aś? Zostaw komentarz (pochlebny lub nie) i jak się podoba to zaobserwuj.
Chcę wiedzieć czy ktokolwiek to czyta.
Dziękuję za uwagę.